Byłam na badaniu prenatalnym. USG wyszło super, ale badanie biochemiczne krwi już nie. Zagrożenie trisomia 18. Moja lekarka powiedziała, że mam się nie przejmować, bo USG jest ważniejsze, a na wynik tego badania mogło wpłynąć moje przeziębienie. Lekarz który robił badanie, przy odbieraniu wyników, umówił nas na konsultacje do siebie. Proponował amniopunkcję, chociaż wynik się do tego nie kwalifikował. Amniopunkcję proponują jak jest wynik gorszy od 1:300, a ja miałam 1:700. Powiedział, że choroba (przeziębienie) nie mogła mieć wpływu na wynik. Mówił, że jak jest wynik 1:300 i poniżej to już jest prawie pewne, że dziecko jest chore, a mój wynik oznacza, że jestem w szarej strefie. Ogólnie przedstawił wszystko w czarnych barwach. Przepłakałam kilka nocy. Koleżanka mnie namówiła, żebym poszła skonsultować ten wynik, do innego specjalisty od badań prenatalnych i poszłam. Dowiedziałam się, że choroba, przyjmowanie leku który przyjmowałam i jeszcze kilka rzeczy mogło wpłynąć na wynik. Poza tym przy trisomii 18, jest prawie niemożliwe, żeby na USG nic nie wyszło, bo przy tej chorobie wady są tak rozległe, że na USG by było coś widać. Zrobiła dokładne USG,na którym się okazało, że wszystko jest ok. Czuję się jak nowo narodzona, ale co myśleć o lekarzu który w ten sposób traktuje pacjentkę i za wszelką cenę chce ją namówić na badanie, które może spowodować poronienie? Miałyście podobne historie?