Kolejny przejaw nadgorliwości i głupoty biurokracji. Tamtejsi urzędnicy zakazali pewnemu rzeźnikowi nazywać swoje wyroby Welsh Dragon (Walijski Smok), bo... przecież nie może być kiełbasy ze smoka.



Nie pomogły tłumaczenia producenta, że przecież dla wszystkich jest oczywiste, że ta kiełbasa nie jest ze smoka, bo smoki nie istnieją. Swój wyrób nazwał tak na cześć smoka z walijskiego herbu. Żaden klient także nie wnosił skargi, że miałby ta nazwą zostać wprowadzony w błąd.



Urzędnicy nakazali zmianę nazwy na kiełbasa wieprzowa "Walijski Smok", bo ta nazwa nie zmyli już raczej nikogo.



I tak dobrze, że nie określili facetowi jaki procent smoczyny powinna taka kiełbasa zawierać, albo nie nakazali mu dołączać do każdego pęta etykietki z ostrzeżeniem (na co najmniej 1/3 powierzchni) że kiełbasa nie jest wyrobem z mięsa smoka. Swoją drogą ciekawe kiedy obudzą się polscy urzędnicy i zrobią wreszcie coś z kiełbasą Złoty Indyk, bo przecież nie ma złotych indyków.