Blog: izaboo

« Powrót do listy wpisów
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
izaboo
izaboo

 

31 maja po godz. 6 rano obudził mnie tępy ból dołu pleców. Byłam pewna, że źle spałam i stąd ten ból więc zignorowałam to i poszłam spać dalej. Mimo zmiany pozycji ból zaczął pojawiać się do 10 minut jak w zegarku i trwał około minuty. Zero paniki. Myślę sobie – czas jeszcze pospać zanim się rozkręci :) Nie budziłam również Andrzeja. Z spania nic nie wyszło z uwagi na siłę skurczów. O 8.30 obudził się Andrzej i pojawiła się lekka nutka paniki w jego głosie :D Doleżałam do 9 i zaczęłam się zbierać – dopakowanie toreb, prysznic, ogarnięcie siebie, lekkie śniadanie w postaci bułki z masłem i czekanie na skurcze co 5 minut aby móc pojechać do szpitala. Od godz. 11 skurcze zaczęły pojawiać się coraz rzadziej – co pół godziny, maks 40 minut. Andrzej poszedł załatwiać swoje sprawy a ja zostałam i czytałam, oglądałam TV i ciągle spoglądałam na zegarek. Nic się nie zmieniało, więc około 13 napisałam smsa do położnej z pytaniem – co robić? Oddzwoniła i uspokoiła, że to jeszcze nie to, że mam czekać, że jakby ruchy się zmniejszyły lub znacznie zwiększyły to wtedy ruszamy na Szpital. Do późnego wieczora nic się nie zmieniło – zdążyłam poprasować, posprzątać, poodkurzać i powkurzać się bo każdy skurcz, mimo że pojawiał się co jakiś czas dawał nieźle popalić. Andrzej wieczorem nawet poszedł zrobić grilla, którego również miałam w planach zjeść, jednak z uwagi na to, że wrócił dopiero ok 23, a ja już totalnie zagubiona byłam i nie wiedziałam co robić, postanowiłam – jedziemy na IP sprawdzić czy wszystko z Wojtkiem w porządku – podepną mnie na ktg, powiedzą jak sytuacja stoi i wrócę do domu żeby jeszcze pospać we własnej pościeli. Wzięliśmy torby, zawieźlimy psa do mamy Andrzeja i na luzie, z uczuciem – nie dziś nie rodzimy pojechaliśmy na izbę. Skurcze w samochodzie się uspokoiły ale przed samą Izbą złapał mnie tak silny ból, że ledwo się na nią doczołgałam :) W szpitalu byliśmy po 23. Czekaliśmy dość długo na pielęgniarkę przed wejściem na oddziaał, która obadała sytuację i podpięła mnie pod ktg. Leżałam tam około 20 minut. Skurcze były do opanowania – dość mocny ból w dolnych partiach pleców. Po tych 20 minutach i po badaniu szybka informacja – szyjka zgładzona, jest centymetr rozwarcia, porodówka pusta – przyjmujemy :O Nie powiem, byłam zawiedziona a Andrzej lekko spanikowany :D Od tej pory wszystko zaczęło toczyć się dość szybko – usg przez bardzo młodziutką lekarkę, lewatywka (błeee – nic z niej nie wyszło bo dostałam ją na skurczu i nie utrzymałam), prysznic, przebieranie się i jesteśmy na Sali porodowej. Mimo, że nie czułam stresu, chyba jednak on tak podziałał, że akcja momentalnie przyśpieszyła – idąc do wc na siku nie byłam już w stanie ustać na nogach – z mamą przez telefon rozmawiałam klęcząc przy pustym łóżku na korytarzu. Noc ciemna, na porodówce tylko my, a ja tu coraz gorzej jestem w stanie utrzymać za zębami krzyk. To co się działo dalej pamiętam przez mgłę. Były elektrody na plecach które miały uśmierzać ból a które w ogóle nie pomogły, było ktg wg którego Andrzej odczytywał skurcze i krzyczał „wytrzymaj”, był wywiad położnej z jakiej pomocy chcę skorzystać (wszystko co macie), była oksytocyna, kąpiel w wannie, która na chwilę zrelaksowała ale przy skurczu nic nie pomagało, był leki naskurczowe, był dolargan, który bólu za Chiny nie uśmierzył, za to spowodował, że widziałam podwójnie. Była piłka na której podobno skakałam pod sufit trzymając za jedną rękę Andrzeja a za drugą położną. Był nieopisany krzyk, nie do opanowania, wychodzący gdzieś ze środka za który co chwilę zbierałam cięgi. Zamiast energię przetwarzać w oddychanie ja ją poświęcałam na darcie się ile wlezie ;), czego nie żałuję. Pamiętam krew na podłodze, pamiętam sikanie na podłogę, sikanie na łóżku,wymiotowanie na skurczu, a wcześniej kiedy udało mi się jeszcze zajść do wc, trzymanie się uchwytów i darcie oraz parcie do wc :D Andrzej starał się mnie dopingować, poił wodą, podawał co potrzebowałam. Słuchanie muzyki na nic się zdało, przy skurczu wyrwałam słuchawki z uszu, zresztą jak podobno dwa welfrony :P Pot lał się ze mnie strumieniami, ciągle miałam zamknięte oczy i nie umiałam opanować własnego ciała – nogi trzęsły mi się jakbym była na Antarktydzie, nie panowałam nad nieopisanym bólem, który mogę porównać do rozrywania – odrywania się powolnego kręgosłupa od ścięgien i mięśni czy do walenia metalowym prętem po plecach. Nie czułam w ogóle skurczów brzucha, nic mnie tam nie bolało, cały poród odbył się skurczami krzyżowymi, których nikomu nie życzę. W czasie porodu na Sali przewinęło się ze 30 osób, salowe, lekarze, położne, trzy zmiany w sumie – wtedy nie interesowało mnie to w ogóle – klęczałam na łóżku z tyłkiem wypiętym, odchodziły wody, ja wbijałam paznokcie w oparcie łóżka i darłam się z całej siły także kino im zrobiłam :D Wzywałam mamę, tatę, Jezusa, Boga, klęłam najpopularniejszymi słowami: kurwa, ja pierdole, mówiłam, że już nie dam rady, że chce do domu, że chcę spać, że do dupy wszelkie książki o porodzie, wszelkie filmy, nie wytrzymam, nie mam siły i pomóżcie mi. Ciągle łapałam za rękę, nogę, bok położną i przytulałam się do niej – chyba instynktownie potrzebowałam pocieszenia, nie wiem. Nie pamiętam, żeby miała mi to za złe – nawet w pewnym momencie kojarzę, że pomagała mi masować plecy tam gdzie zaczynał się ból.  Pamiętam moment kiedy wszyscy sobie gdzieś poszli i nikogo nie było obok, nawet Andrzej się poddał i poszedł na spacer ;) A ja stałam obok łóżka z wypiętym tyłkiem, pochylałam się w stronę zabrudzonych okropnie podkładów i gibałam tyłkiem w górę i  w dół, bo tylko to pomagało choć trochę wytrzymać ból. Pamiętam prośbę położnej o przygotowanie pieluszki jednorazowej, tetrowej i flanelowej i dzikie przeszukiwanie mojej torby przez Andrzeja w poszukiwaniu powyższych. Oraz jego pytanie po wyciągnięciu wielkiej paki Pampersów – „czy to są pampersy?” i moja wściekła bezsensowna odpowiedź – „a co to ma być, herbata z mlekiem?” :D.  Potem już tylko leżałam na łóżku i mimo darcia się położnych, że mam chodzić nie miałam na to siły. Skacząc któryś raz na piłce, zaczęłam czuć coraz mocniejsze napieranie na krocze, jakbym musiała do toalety iść na dłużej ;) Przeć zaczęłam w pozycji horyzontalnej na łóżku i żadna siła mnie stamtąd zabrać nie mogła. Położne chyba postanowiły się nie wtrącać – najpierw zrugały mnie, że mam trzymać powietrze i pchać a nie krzyczeć bo to nic nie daje a potem po pokazaniu mi bocznej pozycji gdzieś zniknęły. Starałam się całą sobą opanować krzyk, nabierałam powietrza i pchałam z całej możliwej siły w czasie skurczu, leżąc na boku i ręką podtrzymując sobie nogę a właściwie przyciskając kolano do nosa. Nie pamiętam ile to trwało, w książeczce zdrowia dziecka napisali, że 50 minut. Pamiętam, że leżałam tak na obu bokach i od tego trzymania nogi właśnie wyrwał się pierwszy wenflon. Andrzej darł się na mnie tak jak położne – nie krzycz, uspokój się, jeszcze trochę. Pamiętam jak położna powiedziała, jeszcze z pół godziny i będzie po wszystkim a ja na cały głos wyjęczałam – pół godziny?! Nie dam rady, nie mam siły, nie mogę już! :) W pewnym momencie pojawiła się moja położna ze szkoły rodzenia, którą siłą chciała zapanować nad sytuacją, zaczęła rozprawiać jaki to był Andrzej na szkole, jak nazwiemy dziecko, tłumaczyła mi, że mam oddychać, nie krzyczała w każdym razie jak jedna z poprzednich położnych (której w pewnym momencie leżąc na boku i przytulając się do metalowej rurki pokazałam środkowy palec :P). Na tym etapie, ja byłam już mentalnie gdzieś na Plutonie, ze zmęczenia, zrezygnowania i strachu. Tak strachu, bo jakoś w trakcie parcia dotarło do mnie poczucie nieuchronności zakończenia tego o własnych wątłych siłach. A nie wiedziałam, skąd do cholery mam te siły wziąć. Otumaniona lekami, mam mgliste wspomnienia tego ostatniego etapu. Kojarzę tylko ból, krzyk, i ogromne uczucie ciepła. Miałam ciągle zamknięte oczy, gibałam się na tym łóżku na boki, rzucałam głową na wszystkie strony. W pewnym momencie przy rzadkim otwarciu oczu, zauważyłam, że moja położna zaczyna przebierać się w strój rodem z horroru :P Jakiś wielki kombinezon, który miał ją uchronić przed zabrudzeniem się :D. W tym samym momencie zauważyłam też, że coś mocno owłosionego i sporego wystaje mi między nogami :D Było swobodnie widać główkę, mniej więcej do połowy czoła. Potrzeba parcia była nie do opanowania, niestety dziecko w tym momencie postanowiło odwinąć akcję i zestresować wszystkich obecnych. Tętno z prawidłowych 150 uderzeń na minutę spadło bardzo szybko do 50. Położna zawyrokowała owinięcie szyji pępowiną, zaczęła gorączkowo dzwonić po lekarza (z tego co wiem po porodzie – żaden z trzech nie odebrał, co było powodem późniejszej kłótni między położnymi a lekarzem, który w końcu się pojawił, ale już po). Gdzieś pomiędzy tym telefonem a ostatnim parciem, padła decyzja o nacięciu, którego zupełnie nie poczułam w nawale bólu w kręgosłupie. Darłam się i parłam bez żadnego opanowania, więc położna z uwagi na całą sytuację, złapała mnie za obie ręce i wykrzyczała „Teraz nie przyj, poczekaj na skurcz, pomyśl o dziecku a nie o sobie!”. Powstrzymałam się ostatkiem sił i błagalnym głosem wyjęczałam – „Gdzie ten skurcz? Kiedy będzie?”. Minęło, może 10 sekund i rozrywający ból oraz w momencie wielka ulga oznajmiły przybycie na ten świat kolejnego obywatela :) Szybka piłka i Wojtek dnia 01.06.2014r. o godz. 7.50 po 26 h porodu w tym 8 w szpitalu wylądował na mojej gołej klacie. Krzyknął może ze dwa razy i momentalnie się uspokoił wbijając swoje małe, zmęczone oczka w moją twarz. Waga startowa 3110. Wymiary 53/35/33. Zdążył poleżeć na mnie może pół minuty, kiedy położna zaczęła krzyczeć – łożysko się rodzi już a on nie odpępniony!. Szybko, szybko, nożyczki do rąk Andrzeja, przecięcie i w tym momencie łożysko, wyglądające jak brudna ścierka wypadło ze mnie na przygotowane naczynie :P Położna założyłam Wojtkowi pampersa, przykryła pieluchą tetrową i flanelową i zaczęłą Wojtka przystawiać do cycka, dość boleśnie :P Po paru minutach pojawiła się chyba stażystka, która w trakcie witania się naszego z Wojtkiem zaczęła mnie szyć. Samo szycie  nacięcia – zero bólu, wcześniej podane znieczulenie pięknie zadziałało. Dopiero gdy okazało się, że w trakcie porodu pękła mi również łechtaczka, której nie znieczulono – oj tu się pojawił ciekawy rodzaj bólu przy szyciu :P Podskakiwałam co rusz przy każdym ukłuciu, mimo haseł Andrzeja, „że przecież poród przeżyłaś to i to dasz radę”. Jak się później okazało, mimo zapewnień położnej, że „o tak mało nacieliśmy, ładniutkie jest” rozharatali mnie prawie do pośladka, co dało mi niesamowite wspomnienia bólowe, przez następne dwa tygodnie i mega dyskomfort przy siedzeniu przez jakiś czas oraz niestety uszkodzenie mięśni odbytu. Szycie trwało dość długo, w tym czasie Wojtek grzeczniutki oglądał świat i uczył się ssać. Po wszystkim przewieziono nas do Sali poporodowej, gdzie przez dwie godziny kangurowaliśmy się z Wojtkiem. Andrzej za zgodą położnej pojechał do domu się przespać, co okazało się głupim pomysłem bo zaraz po przewiezieniu mnie po tych dwóch godzinach na salę zwykłą, nie miał mi kto wypakować rzeczy a pochód pielęgniarek w celi wyciągnięcia mnie choćby pod prysznic (mega przeżycie, pierwsze wstanie, pierwsze obejrzenie swojego zmaltretowanego ciała – obwisły brzuch, krew się leje z dołu na podłogę, siły tyle, że prysznic wydaje się mega ciężki i uczucie hipergłodu) rozpoczął się praktycznie od razu. Wojtek po tych dwóch godzinach, usnął snem sprawiedliwego na prawie sześć, niestety ja nabuzowana adrenaliną, w szoku nie miałam jak wykorzystać tego czasu na ostatnie wyspanie się na długi czas. Cały pobyt w szpitalu wspominać będę dobrze, mimo paru zgrzytów. Od razu zostałam z Wojtkiem sama, przewijałam go i przebierałam. Dopiero drugiego dnia lekarz przy obchodzie zapytał mnie jak oceniam siebie w opiece nad nim i pochwalił, że bez żadnej pomocy i nauki sobie poradziłam :). Mimo wielu pochodów lekarzy, salowych, pielęgniarek, doradczyń jakoś żadna osoba nie kwapiła się do pokazania mi co jak się robi :P Ale myślę, że to było najlepsze wyjście i najlepsza nauka. Tak właśnie, mój piękny synek powitał ten świat pamiętnego Dnia Dziecka :)

Komentarze

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
roslina28

Uśmiałam sie ze srodkowego palca do połoznej ;) 

gratulacje jeszcze raz ;) 

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
ancia415

dzielna mamuska:) gratulacje synka:)

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
izaboo

Kamila, tak to był tens, przed porodem położna ze szkoły rodzenia zalecała i pokazywała jak działa. Z tym, że w czasie porodu wcisnęłam wszystko na maksa i nie obniżałam a i tak ledwo co czułam. W każdym razie na bóle krzyżowe nic nie pomogło. A tak na codzień, to nieźle kopie prądem :P

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
arletka1991

"Pot lał się ze mnie strumieniami, ciągle miałam zamknięte oczy i nie umiałam opanować własnego ciała – nogi trzęsły mi się jakbym była na Antarktydzie, nie panowałam nad nieopisanym bólem, który mogę porównać do rozrywania – odrywania się powolnego kręgosłupa od ścięgien i mięśni czy do walenia metalowym prętem po plecach. Nie czułam w ogóle skurczów brzucha, nic mnie tam nie bolało, cały poród odbył się skurczami krzyżowymi." - miałam identycznie i w moim opisie porodu nawet użyłam podobnych słów :P

Wiem, co to znaczy, tyle, że u mnie taki stan trwał 3 godziny, a nie 8 :( także współczuję, bo to na prawdę niezła katorga..

" (...) Oraz jego pytanie po wyciągnięciu wielkiej paki Pampersów – „czy to są pampersy?” i moja wściekła bezsensowna odpowiedź – „a co to ma być, herbata z mlekiem?” :D " - haha, ale się uśmiałam :D

Kurczę, wyobrażam sobie jak ten Twój poród musiał dziko wyglądac eh.. Ale już po wszystkim, co nie :D

Silna jesteś :) Też mogłam pospac po porodzie, a tu się nie dało, bo coś nie pozwalało długo, długo zasnąc ani na chwilę, mimo, że organizm zmęczony jak cholerka.. ;)

Gratuluję raz jeszcze i życzę wam dalszego zdówka! :)

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
kakol1

Ty pokazałaś środkowy palec a ja ich wszystkich pewnie pogryzę winkMój mąż boi się byc przy porodzie bo mówi że będę nieobliczalna ha ha Jesteś bardzo silna tyle godzin w bólach dzielna kobitka z Ciebie smiley

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
izaboo

kamila, przeczytałam przed porodem i Położną Kalyty i Mundrę Sylwii Szwed i Ci powiem - pic na wodę, fotomontaż ;P Książki swoje, życie swoje....

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
pollym

haha, jakbym o moim porodzie czytała :D z tym że u mnie skończyło się cesarką bo nie było postępu, ale niesamowity wielo godzinny ból, właśnie od krzyża. i przy wypisie mnie pytali 'czy to pani tak krzyczała?' ;)