Blog: katiuszka

« Powrót do listy wpisów
« Poprzedni wpis Następny wpis »
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
katiuszka
katiuszka

Dla nas to żadna rewolucja - mówią nauczycielki o planach minister edukacji na ekspresowe naprawienie podstawówek przed przyjęciem sześciolatków We wrześniu ok. 550 tys. pierwszoklasistów ma trafić do nowej, lepszej szkoły. Tak przynajmniej wynika z zapowiedzi minister edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej. MEN w ekspresowym tempie wpisuje do oświatowego prawa zmiany, które mają poprawić warunki nauki dla połowy rocznika sześciolatków, którą obejmie obowiązek szkolny: >> W klasach I-III nie będzie dzwonków. Koniec z podziałem na 45-minutowe lekcje. >> Z podstawy programowej znikną zapisy, które określały, co uczeń powinien umieć po pierwszej klasie. Aż do trzeciej klasy każde dziecko ma uczyć się we własnym tempie. To nauczyciel zdecyduje, jak rozłożyć materiał. >> Każdy pierwszak dostanie darmowy, rządowy podręcznik. >> Klasy pierwsze będą liczyć maksymalnie 25 uczniów. >> Świetlice będą pomagały dzieciom w odrabianiu lekcji.

Do dziś nie wiadomo, jak rzeczywiście przygotowane są szkoły, warunki w nich to loteria. Są takie, które mają place zabaw, otworzyły dodatkowe świetlice, klasy wyposażyły w zabawki i dywaniki. Ale są też szkoły nieprzygotowane - klasy zbyt liczne, ławki ustawione w szereg, brakuje stołówek. Do tej pory nie było jednolitych standardów określających wymagania. Teraz minister edukacji wpisuje je do ustaw, rozporządzeń i zaleceń.

Czy to pomoże szkołom przygotować się na przyjęcie maluchów i uśmierzy obawy rodziców? Czy nauczyciele będą musieli dużo zmienić w metodach pracy, a szkoły udźwigną zmiany organizacyjnie? Zapytaliśmy nauczycielki szkół podstawowych z Warszawy.

Robimy to wszystko od dawna

Alfreda Rumińska, nauczycielka kl. I-III: - Od dawna nie mamy dzwonków i 45-minutowych lekcji. Kiedy widzę, że dzieciaki są zmęczone jakimś zadaniem, organizuję im zabawę albo przerwę. Mam za to na głowie biurokrację - muszę dokładnie opisać w dzienniku, ile godzin w tygodniu poświęciłam na konkretne zajęcia, np. pięć edukacji polonistycznej, cztery matematycznej.

A programy? Uważałam za potrzebne zapisy, które mówiły, co dziecko ma umieć po pierwszej klasie. Nie trzeba było się ich przecież trzymać kurczowo. Jeśli dziecko nie nauczyło się czegoś do końca roku, nikt nie robił z tego skandalu. Wiadomo było, że nadrobi to w drugiej klasie.

Jeden rządowy podręcznik za to brzmi absurdalnie. Jaką dobrą książkę da się przygotować w cztery miesiące? Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że dziś jestem niewolnikiem podręcznika. On w pewnym sensie porządkuje mi pracę. Dostaję od wydawców pomoce i materiały, ale sama wybieram te, które uważam za sensowne i przydatne. Dokładam dzieciom sporo autorskich rzeczy (np. gimnastykę mózgu). Tylko że ja mam 30 lat doświadczenia. Ale jak sobie z rządowym podręcznikiem bez ćwiczeń poradzi młody nauczyciel?

Przeżyłam tylu ministrów edukacji i tyle reform, że nauczyłam się nie panikować. Robię tak, żeby dzieci odnosiły korzyść.

Dostaję dzieci, które potrafią się tylko bawić

Izabela Roguska, nauczycielka kl. IV-VI: - Ministerstwo Edukacji budzi się w ostatniej chwili i składa szereg obietnic, które mają uspokoić rodziców. Część jest niepotrzebnych, część zadziwia. Nie będzie dzwonków? OK, tylko że maluchy już dziś nie siedzą 45 minut w ławce! Który sześciolatek dałby radę? Nauczyciel widzi, kiedy są zmęczone, i zarządza np. zajęcia ruchowe. To żadne odkrycie.

Ma nie być wymagań po pierwszej klasie. Rozumiem zamysł, ale wiem, co się dzieje w IV klasie. Dostaję dzieciaki, które są przyzwyczajone do zabawy. Nie potrafią się uczyć. Nie znają ocen (tych klasycznych, zapisanych liczbami). Stopnie to dla nich ogromny stres. Mamy odchodzić od przekazywania dzieciom wiedzy encyklopedycznej, ale one nadal nie są uczone rozwiązywania problemów, więc jest, jak było. I jeszcze jeden podręcznik, przygotowany w cztery miesiące. Pracuję 18 lat i nie wiedziałam dobrej książki napisanej w takim tempie.

Mamy mieć maksymalnie 25-osobowe klasy. Świetnie, tylko do tej pory w Warszawie był zapis, by nie schodzić poniżej tej liczby. Klasy łączono, nauczycieli zwalniano, zamykano szkoły. Nie bardzo wierzę, że to się szybko da odwrócić.

Mam wrażenie, że od lat kolejni ministrowie majstrują w szkołach, nie zadając sobie trudu, by znaleźć odpowiedź na pytanie, co jest im tak naprawdę potrzebne. W efekcie wszystko robi się na szybko i po łebkach.

Komentarze

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
katiuszka

Bede sie na pewoscia przygladac dokladnie zanim zdecydujemy się wybrać odpowiednią  szkołę dla synka. Niestety w zadnej z wymienionych przeze mnie szkol nie ma osobnego wejscia dla najmlodszych. W tej duzej funkcjonuje poza tym biblioteka publiczna i wejsc moze kazdy .. dorosly tez.

Mieszkam w duzym mieście... ciekawa jestem jak realnie sa przygotowane na przyjecie 6-latków  podstawowki na wsi i malych miastach? 

Chciałabym tylko, zeby wymagania stawiane były realne i możliwe do zrealizowania. U  mnie  w pracy, ze względu na zmniejszająca się z roku na rok ilość nauczycieli, dyżury obejmują prawie wszystkie przerwy nauczciela, a i tak dyrekcja w okresie cżęstszych zwolnien lekarskich ( jesień=zima) ma problem z obsadzeniem wszystkich dyzurów, a co za tym idzie zapewnieniem opieki (=bezpieczeństwa) uczniom w czasie przerwy.

Tak samo jesli chodzi o dostep chociażby do ksero, bo  są klasy, w ktorych 70% uczniow nie ma podreczników, a ja mam wydzieloną ilość kredy.

 

 

 

 

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
katiuszka

Idziemy na dni otwarte do 2 szkół jak na razie. Ten duzy moloch odpadł. Szkola, ktora ma dla pierwszy klas lekcje 10.30 - 15.00 też.