wybraliśmy sie na Operację Południe, czyli zlot, a raczej zjazd żelastwa wojskowego w Bielsku-Białej. pogoda dopisała, aż za bardzo, bo spiekłam się jak raczek. dzieciaki generalnie zadowolone, szczególnie Bączek, co widać na załączonych obrazkach.

w programie była inscenizacja jakiejś bitwy, z hukiem wybuchów i strzałów. było naprawdę głośno, dzieciaki powystraszane, M. spanikowany, z Natalą na barana szuka mnie wzrokiem, jak sobie daję radę z Bączkiem, czy ten spazmów nie dostał ze strachu, a ten... siedział sobie u mnie na barana i co był wybuch, śmiał się do rozpuku :D aż żałuję, ze nie mogłam zobaczyć jego miny, miał niezły ubaw. jak próbowaliśmy zasłonić mu uszy, zeby chronić słuch, wściekał się niemożliwie. a ja największy polew miałam z wyrazów twarzy ludzi, którzy patrzyli na moje dziecko z niedowierzaniem ;)

tu Natala wkurzona, bo głodna

a tu Bączek wpieprza borówki :) w pustynnym kamuflażu, prezencie od taty :)

i słownik Marcina się rozszerza:

- mija mama (moja mama)

- titii (czysty)

- pipka (pokrywka)

- mapa, już nie apa (małpa)

jak tata powiedział, ze jest niedobry, bo coś tam nabroił, zaczął klepać się po brzuszku, ze niby takie dobre, czyli, chyba że dobry jest ;) i teraz jak go nazwę łobuzem, albo gdy widzi, ze złoszczę się na niego o coś, to szarpnie mnie za rękaw i pokazuje, jaki jest dobry. i weź tu  się wściekaj na takiego Bąka ;)