Blog: honia2

« Powrót do listy wpisów
« Poprzedni wpis
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
honia2
honia2

Wpis dzisiejszego bloga skopiowałam z grupy Naturalnie po Cesarce, przedstawia On mój wymarzony poród VBAC. :)

Cesarka - w moim przypadku była spowodowana ułożeniem Synka, który na świat pchał się pupką i ani śniło Mu się, aby zmienić pozycję. Co USG łudziłam się, że sytuacja ulegnie zmianie. Przejrzałam internet wzdłuż i wrzesz, żeby sprawdzić czy jest sposób, aby skłonić maluszka do obrotu. Czytałam zarówno o obrocie zewnętrznym, jak i o ćwiczeniach domowych. W okolicy, nie znalazłam miejsca, gdzie podjęto by się obrotu, ćwiczenia wykonywałam sumiennie, lecz niestety bezskutecznie. Ciąża przebiegała książkowo, jedyne co było w niej wyjątkowo uciążliwe to wieczne wymioty i zmęczenie. Można spokojnie rzec, że ciążę przespałam z przerwami na wizyty w toalecie. Termin miałam na 10 sierpnia 2014r. W 36 tc zostałam skierowanie na konsultacje względem cesarskiego cięcia. Zdecydowałam się na szpital Ujastek w Krakowie. Termin cesarki 4.08.2014r. Synek jednak obrał sobie swoją datę porodu. W nocy z 29 na 30 lipca, zaczęły sączyć mi się wody, później poszło już z górki. Izba przyjęć, badanie - rozwarcie na 2 cm, czop prawie w całości odszedł już wcześniej, skurczy brak. Ze względu na to, że akcja postępowała bardzo powoli, podjęto decyzję o stopniowym przygotowaniu mnie do zabiegu. Kroplówki, KTG, kroplówki, KTG, pobranie krwi do badań. Nigdy nie zapomnę tego jak strasznie się bałam. Do pewnego momentu mąż mógł być ze mną, co znacząco poprawiało mi nastrój, ale czułam ogromny żal i smutek spowodowane całą tą sytuacją... Ok. 7 pojawiły się skurcze, musiałam pożegnać się z mężem. Rozwarcie na 3/4 cm. Sala operacyjna. W pierwszym momencie znieczulenie nie zadziałało i zaczęto mnie ciąć kiedy miałam jeszcze czucie ( nikomu tego nie życzę ) później zwymiotowałam i dopiero mogli zakończyć zabieg....Synek o 9.48 był na świecie. Przystawili do policzka, przekazali informacje o stanie zdrowia, wymiarach i zabrali do Taty. A ja płakałam... w tym płaczu zamykały się wszystkie moje emocje. Zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Nie to jednak było najgorsze. Najgorsze było to, kiedy nie czułam żadnej więzi z Synkiem. Uczyłam się Go kochać... Teraz jest dla mnie najcenniejszym Skarbem, ale długo, długo był dzieckiem, którym po prostu przyszło mi się zajmować. Okropne uczucie niespełnienia, zawodu, smutku.

Już wtedy wiedziałam, że przy kolejnej ciąży będę walczyć o poród siłami natury. Początkowo nie wiedziałam od czego zacząć, nie wiedziałam w co wierzyć, a w co nie. Co robić, aby przybliżyć do siebie sukces. Czytałam, czytałam i czytałam. Non stop. W kwietniu br. dowiedziałam się o kolejnej ciąży, razem z mężem wiedzieliśmy, że zrobimy wszystko aby był możliwy vbac.

Ciążę prowadziłam w przychodni KOV-MED w Krakowie, u dr. Adama Jędrzejowskiego. Jego podejście do VBAC jest takie, że sam uważa, że jest to lepsza opcja dla dziecka i do tego nie ma wątpliwości, jednak osobiście odradzał to kobietom, ze względu na podejście do tematu obecnych lekarzy, którzy po prostu się obawiają takich porodów, nie są oni do nich przyzwyczajeni i przygotowani. Sam niestety nie pracuje obecnie w żadnym szpitalu, bo wtedy na pewno zdecydowałby się na obecność przy moim porodzie. Koniec końców, z każdą moją wizytą musiał godzić się z moją determinacją i zaczął mnie wspierać ( wcześniej głównie powtarzał o tym, co jeśli trafię na kogoś kto sobie z takim porodem nie poradzi i w razie komplikacji po prostu spanikuje ). Później niestety ze względów zdrowotnych poszedł na urlop. Opiekę nade mną przejęła dr. Trojanowska, która ani VBAC nie odradzała, ani nie motywowała, po prostu skupiała się na swoich podstawowych obowiązkach. Mówiła mi jedynie o tym, że VBAC musi być porodem w pełni naturalnym, bez znieczuleń, bez wywoływania i najważniejsze musi spełniać pewne kryteria. Taka sobie gadka, bez głębszego przekazu. Na ostatni miesiąc przed porodem wrócił mój lekarz. I zaczął wspierać mnie z podwójną siłą, Badał, robił USG na każdej wizycie, KTG, nie wspomniał nawet pół słowem o konsultacjach względem cięcia. Sprawdzał przepływy, dojrzałość łożyska, ilość wód- na tym się skupiał i na bieżąco mnie o wszystkim informował. Termin miałam 10 grudnia 2015r. Pod koniec listopada nic nie wskazywało na wcześniejszy poród, a wręcz przeciwnie. Widziałam, że dr. powoli zaczyna się martwić czy nie przenoszę i to ja Jego uspokajałam, że dzidzia ma jeszcze czas i czeka na "swój moment".:) Pamiętam swoją ostatnią wizytę ginekologiczną 2 grudnia, kiedy to dostałam osobisty nr telefonu do dr. i kazał dzwonić w nocy o północy i informować o tym czy się udało. Zrobiło mi się wtedy baaardzo miło i byłam dumna, że dobrnęłam już tak daleko, że zmusiłam do uwierzenia w siebie. Pożegnaliśmy się, obiecując że na kolejnej wizycie już się nie pojawię - obietnicy udało się dotrzymać.:)

3 grudnia o 23.30 odszedł mi kawałeczek czopa śluzowego, podbarwionego krwią oraz zaczęły się regularne skurcze co 6 min. Nie były jednak one bardzo bolesne, więc najpierw stwierdziłam, że to jeszcze nie to. Po godzinie poszłam pod prysznic, częstotliwość wzrosła do 4-5 min. Zebraliśmy się z mężem, bo do szpitala miałam ok. 50 km. Wybrałam tym razem Szpital Rydygiera, zachęcona tyloma udanymi VBAC , które właśnie tam miały miejsce. Na Izbie Przyjęć, w pierwszej kolejności zostałam zbadana. Rozwarcie na 1 cm, czop faktycznie odchodził, pani położna stwierdziła, że odchodzą również wody. Zostałam podpięta pod KTG, skurcze były widoczne na wykresie. Miałam czekać na lekarza, aby podjął decyzję co dalej. Trafiłam na wyjątkowo kiepski skład dyżurny. Sama położna nie była już najmilsza, ale okazało się, że może być gorzej. Pani dr. po przyjściu już w drzwiach powiedziała, że nie wyglądam na kobietę rodzącą i że co prawda skurcze są, ale są to skurcze przepowiadające i że najprawdopodobniej się one za jakiś czas wyciszą, a ja niepotrzebnie dramatyzuję. Następnie zostałam zabrana na wykonanie USG, podczas którego padło hasło vbac. Pani dr. w tym momencie stała się jeszcze bardziej szorstka. Usłyszałam, że moja miednica jest za wąska do porodu naturalnego ( stwierdziła to na podstawie spojrzenia ), że przerwa 16 msc całkowicie dyskwalifikuje mnie do porodu sn, a po oględzinach monitora ultrasonografu dodała, że dziecko jest w złej pozycji. Kiedy zapytałam czy jest ułożone poprzecznie albo miednicowo , dowiedziałam się, że "nieprawidłowość pozycji" polega na tym, że twarz dziecka zwrócona jest w stronę spojenia łonowego zamiast kręgosłupa, co daje trudny, skomplikowany, bolesny i ryzykowny poród . Powiedziano mi również, że w Rydygierze nie znajdę lekarza, który podjąłby się odebrać dziecko w takim ułożeniu. Oczy mi się zaszkliły, a w sercu pojawił się cichy żal. Kiedy padła propozycja położenia mnie na oddziale patologii ciąży ( "bo te przepowiadające mogą przekształcić się w poród w 3 h albo w 3 dni i to jedyne co mogę zaproponować") stanowczo odmówiłam. Wcześniej uzgodniłam z mężem, że jak cięcie to tylko na Ujastku, w miejscu gdzie cięto mnie po raz pierwszy, gdzie ufamy personelowi, gdzie wiemy jak tam wszystko wygląda, gdzie oboje czujemy się bezpiecznie. Napisałam notatkę z odmową do przyjęcia mnie na oddział i wróciłam do męża. Zeszliśmy do samochodu, zdałam relacje z rozmowy z lekarzem. Nie wiedziałam co robić, skurcze bolały coraz bardziej, do domu 50 km drogi, które musiałabym spędzić za kierownicą samochodu, ponieważ mój mąż nie posiada prawa jazdy, a z drugiej strony bałam się jaka będzie reakcja personelu Ujastka, co usłyszę tam. Targałam się z myślami. Ostatecznie podjęliśmy decyzję o podjechaniu pod owy szpital. Pominę fakt, że była noc, nawigacja nas zmyliła i błądziliśmy przez prawie godzinę. Byłam wykończona. Fizycznie i psychicznie. Na parkingu, wyłączyłam silnik samochodu i zaczęłam rozmawiać z mężem, który zaczął mnie namawiać, żeby, a nuż, podjąć temat vbac-u na Ujastku, Przypomniał mi jak bardzo mi na tym zależało, jak długo o to walczyłam, jak daleko już zaszłam w swoich poczynaniach, przypomniał mi o tym jak wielu kobietą, w gorszym położeniu, się udaje. Na zegarku wybiła 6 rano. Odpaliłam samochód i zadecydowałam, że jedziemy do domu, że muszę odpocząć i się odświeżyć, że muszę mieć więcej siły. Jak powiedziałam, tak zrobiłam. W domu trochę poleżakowałam,bo spać nie mogłam przez te dziwne skurcze, wzięłam prysznic, zjadłam kromkę chleba, wypiłam herbatę i udaliśmy się do Ujastka. Wróciło pozytywne myślenie, a skurcze w drodze... ustały ! Cisza jak makiem zasiał.

Godzina 12. 4 grudnia. Znów Izba Przyjęć. Tym razem ta, którą doskonale znam. Rozpoznaję niektórych ludzi, z niektórymi nawet się witam, bo oni kojarzą również mnie i męża. Poczułam się zrelaksowana i bezpieczna. To był "mój teren". Opisałam całą sytuację, która miała miejsce w nocy, przekazałam informacje z Rydygiera. Zostało wykonane mi USG, zostaje zbadana. Nic od nocy się nie zmieniło, prócz tego, że okazało się, że żadne wody się nie sączą. Zapada wstępna decyzja o przyjęciu na patologię, a na następny dzień miała zostać wykonana cesarka. Liczyłam się z takim rozwojem sytuacji. Ujastek i VBAC ? ojj nie. Tam na pewno się nie uda, nikt się tam nie zgodzi... Na Patologii zostało mi podłączone KTG i ... znów pojawiły się skurcze! co 6-7 minut, zdecydowanie bardziej bolesne niż te nocne. Położna wysłała mnie do lekarza oddziału patologii. Znów zostaje zbadana. Poród się rozpoczął! Rozwarcie na 2 cm, czop odszedł w dużej części, skurcze regularne, szyjka ładnie pracuje, pęcherz pięknie się napina. Pani Dr zrobiła wywiad i pyta się jak chciałabym rodzić, bo ona tu widzi duże szanse na poród siłami natury. Odpowiedź była oczywista! :) Zanim jednak decyzja zapadła ostatecznie czekała mnie konsultacja z lekarzem z oddziału ginekologiczno-położniczego . Po ok. 10-15 minutach przychodzi do mnie Pani dr. Tamara Wilk, która postanawia wykonać USG. Wody w normie, łożysko dojrzałe, z dzidziusiem wszystko w jak najlepszym porządku i badanie blizny : 3,5mm. "Pani wie z jakim ryzykiem wiąże się poród naturalny po cesarce ? Wie jak powinien wyglądać ? Wie Pani, że znieczulenie jest możliwe tylko w formie gazu oraz wody i nic poza tym ? I Wie Pani, że połowa sukcesu za Panią ponieważ akcja pięknie się rozpoczęła i równie pięknie postępuje naprzód ? Ja widzę tu duże szanse na poród siłami natury. Dziś ja jestem na dyżurze nocnym, jeżeli Pani zechce, podejmę się opieki nad Panią i takim rodzajem porodu". Miałam ochotę krzyczeć z radości a samą P. Dr. Zacałować :) Mąż jak usłyszał nowiny, nie mógł pohamować radości :)

Tu zaczyna się spełnienie moich marzeń. Ląduję na sali przedporodowej. Opiekę nade mną przejmuje fantastyczna położna, Pani Monika. Ta sama położna, która powitała mnie na oddziale kiedy pojawiłam się w szpitalu po odejściu wód, w ciąży z Synem, tak więc znów znajoma twarz. KTG, skurcze co 5-6 minut, rozwarcie na 3 cm. Lewatywa, troszkę pochodziłam po sali, mąż oczywiście był ze mną. Przyszła Pani dr wraz z położną. Została mi zmierzona miednica. Okazało się, że faktycznie jestem dość wąska, ale wymiar mierzony od spojenia do kości ogonowej prezentuje się obiecująco ( nie mam pojęcia jakie te wymiary być powinny, ale miałam wrażenie, że niezależnie jakie by były to Pani Dr nie robiłaby problemów ). Rozwarcie 5 cm. Pani Dr. w pozytywnym szoku, postanowiła się nawet upewnić czy nie został mi podany żaden wspomagacz. Znów zostaliśmy z mężem sami. Skurcze były już dość bolesne. Starałam się myśleć o odpowiednim oddychaniu, szukałam wygodnej pozycji. Pomiędzy skurczami spacerowałam, kołysząc biodrami, a kiedy zbliżał się skurcz siadałam na brzegu łóżka, z rozszerzonymi nogami, ręce opierałam sobie, na klęczącym przede mną, mężu, lekko się pochylając do przodu. Tak było mi dobrze. Znów KTG, żałowałam, że nie poprosiłam o to, aby zostało wykonane w innej pozycji niż leżąca, ale jakoś dałam radę. Rozwarcie na 7 cm - muszę powiedzieć, że w moim przypadku "kryzys 7 cm" faktycznie miał miejsce, to był przełom mojego zmęczenia. To chyba w tym momencie obecność męża odegrała największą rolę jak do tej pory. Byłam tak głodna, śpiąca ( tak, śpiąca - na tyle ile człowiek odczuwający taki ból może czuć się śpiący :) ) i obolała, że zaczęłam mówić na głos o tym, że skoro teraz już z takim trudem przechodzę przez każdy kolejny skurcz, to jak ja z siebie wyprę to dziecko ?!... Mąż "walnął" mi tu taką wiązankę motywującą, że rozwarcie wskoczyło w niedługim czasie na 8/9 cm.:) Moje dotychczasowe sposoby radzenia sobie z bólem przestawały działać. W tym momencie nastąpiła zmiana dyżuru i otrzymałam nową położną - Panią Lidię. Równie sympatyczna i pomocna Pani położna co jej poprzedniczka. Pani Lidia odwiedzała mnie już z większą częstotliwością, ponieważ do przejścia na salę porodową było już bliziutko. Ostatnie KTG zostało wykonane już na siedząco, bo na leżąco na pewno nie dałabym rady. Skurcze co 1,5- 2,5 minuty o długości 40- 50 sekund. To była godzina 19... Rozwarcie nie chciało pójść do przodu więc Pani Lidia zaproponowała, żeby może spróbowała jakiejś pozycji wertykalnej ( na tym etapie skurcze spędzałam na brzegu fotela znajdującego się w pokoju, bo każda próba wstania okazywała się kiepskim pomysłem, ból był olbrzymi. Powiedziałam o tym, że nie ma szans na nic stojącego. Pani Lidia rozłożyła materac i zaproponowała pozycję kolankowo - łokciową. Jak padłam na kolana, miałam wrażenie, że już nigdy nie dam rady się z nich podnieść. Pozycję lekko zmodyfikowałam bo opierałam się rękami o fotel, później to już nawet się na Nim kładłam całą klatką piersiową i głową, aby odpocząć w przerwach pomiędzy skurczami. Rozwarcie wskoczyło na 9 cm. Zostało mi polecone, żeby podczas skurczu, gdy będę czuła taką potrzebę, przeć. Była to dla mnie złota rada - ulga nad ulgi. Kiedy zbliżał się skurcz, atakowałam go parciem, co znacząco go niwelowało. "Jeszcze 15 minutek i przejdziemy na salę porodową"... Odliczałam te 15 minut, minuta po minucie, od skurczu do skurczu. Przyszła położna i stwierdziła, że jeszcze nie, że za wcześnie. Nie ukrywam, że w tamtym momencie, gdy usłyszałam " jeszcze kwadransik" miałam ochotę, ową Panią Lidię udusić :) Rozwarcie zostało na 9 cm ale Pani dr. która akurat mnie odwiedziła, postanowiła o przejściu na salę porodową. Pomogła mi wraz z mężem wstać i przejść do sali obok. Wylądowałam na fotelu i dostałam krótką instrukcję jak przeć i co robić. Kiedy zapytałam o rozwarcie, usłyszałam tak naprawdę wymijającą odpowiedź, ale już po pierwszym skurczu i trzech parciach usłyszałam, że jest dyszka :) Później drugi skurcz i kolejne trzy parcia. Było mi tak strasznie niewygodnie, że w końcu o tym wspomniałam. Zapytałam czy mogę prosić o bardziej leżącą pozycję (miałam wrażenie, że pomiędzy moją częścią lędźwiową a oparciem jest dziura, co okazało się być faktem ). Kiedy padło pytanie czy oparcie w górę czy w dół, mąż wyprzedził mnie z odpowiedzią, że w dół - doskonale widział ową przestrzeń powodującą mój dyskomfort. Czytał w moich myślach :) Postanowiłam też zrezygnować z uchwytów przy łóżku, na rzecz złapania się pod kolana. Trzeci skurcz, trzy kolejne parcia i okazało się, że w tym momencie pozbyłam się pęcherza płodowego, który pierw wyskoczył w całości, a następnie wybuchł jak balon przebity igłą, zalewając pół sali porodowej. Zaraz za nim pojawiła się główka, która stanęła "w przejściu" i sprawiała mi straszny ból, a niestety skurcz się skończył i byłam zmuszona czekać na kolejny, aby główkę przepchnąć dalej. Nie ukrywam, że tu po raz pierwszy zdarzyło mi się dość donośnie krzyknąć. Pani dr. wzięła moją rękę i położyła na główce, nakazała wyrównać oddech, była taka opanowana i mówiła tak spokojnie, że udzielił mi się jej nastrój. Czwarty skurcz, pomógł urodzić mi moją Córeczkę, która zaraz przylgnęła do mojej klatki piersiowej i cichutko kwiliła. Ona kwiliła, Mąż płakał, ja płakałam... Pierwsze co wyszło z moich ust po powitaniu Córci, to podziękowania w stronę Pani Doktor. Dziękowałam, że dała mi szansę, że we mnie uwierzyła, że pozwoliła mi spełnić moje marzenie. Usłyszałam tylko w odpowiedzi, że to wszystko zawdzięczam sobie, że jestem stworzona do rodzenia i że gdyby wszystkie kobiety były tak zdeterminowane to było by o wiele, wiele mniej cesarek i o wiele, wiele więcej VBAC-ów. Położna wtrąciła się do rozmowy i czułam się dumna jak PAW. TAK, JESTEM Z SIEBIE DUMNA, CZUJĘ SIĘ SPEŁNIONA, JESTEM SZCZĘŚLIWA. Miałam PIĘKNY PORÓD. Mój zestaw porodowy to ja + mąż + wspaniały personel = udany VBAC!

Zuzanna Ewa Witkowska urodziła się z wagą 3480g oraz 52 cm, godz 20.15 Urodziła się z gestem Kozakiewicza, więc miałam lekko utrudnione zadanie z powodu rączki znajdującej się przy twarzyczce, ważne jednak, że się udało, a ja spełniłam swoje marzenie! :)

 

 

Komentarze

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
majka1987gno
Piękna historia, piękne Wy!!
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
kasia1426

Zaniemówiłam.

Więcej takich historii chcę czytać. Piękny poród. 

Jestem dumna, że jestem kobietą, a kobiety potrafią być silne i zdeterminowane jak Ty :)

Pogratulować Męża. Fantastyczny facet:)

Jedno wielkie wow  i tyle :)

heart

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
isabella82

Podziwiam Cię:-)gratuluję córci:-)

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
roslina28

Gratulacje , kupiłam podobny rozek :) u mnie pewnie bedzie wpis w druga strone ;) 

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
biedroneczka83

Wzruszyłam sie, aż mi Wojtuś zaczął skakać w brzuchu
Wszystkiego dobrego dla Was Dziewczyny! Dzielne jesteście! ;)

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
aicik
Czytalam z zapartym tchem:)) przypomnial mi sie porrod z tymkiem... Podobne mialam odczucia... Achach cieszexsie ze udalo Ci sie dobrze trafic i urodzic przec vbac pomimo takie zmeczenia i nie wyspania:)) jestem z Ciebie dumna! A corunie masz przepiekna:) najlepszy prezent na swieta;)
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
mamusiaaaa18

Taka Ci Zazdroszcze ! ! ! Ja nie byłam taka silna , to co usłyszałam na porodówce i te bóle wszystko we mnie w tedy mówiło ze nie dam rady a teraz? a teraz tak cholernie tego żałuje bo już pewnie nigdy w życiu nie doświadcze porodu siłami natury .

Jesteś super świetną i mega Dzielną Kobietą ! A Mąż też super się spisał :) Pozdrawiam

Córeczka cudna :*

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
asia0000007
Gratulację ,gratuluję córeczki,gratuluję Tobie -jesteś naprawdę silną kobietą...
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
agawita

Super że dane bylo ci to przeżyc i myślę że wiekszość kobiet by mialo takie wspomnienia zamiast horrorów, gdyby trafily na wlaściwych ludzi. Ja rodzilam w DE tam liczba CC jest duzo mniejsza niż wPolsce, lekarze aż tak się nie boją decydować... Moj porod to chyba  najpiękniejsze wydarzenie w moim życu, z ktorego tak samo jestem dumna, wtedy jak nigdy  wzyciu poczulam jaka mam w sobie siłę. Jeszcze raz gratuluję cudownej coreczki:)

Ps. Ujastek am dobra opinię, wiele dobrego o tym szpitalu słyszałam.

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
honia2

Ujastek to naprawdę wspaniały szpital, choć wiadomo, że zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony - ja osobiście polecam i to dla kobiet przed porodem sn i dla tych, których czeka cc :) Dziękuję za każde miłe słowo :)!