Bilans dnia dzisiejszego.

W wannie pływają dwaj krapie, a za mną dzień zmagań i kuchennych rewolucji. Tak jak chciałam, jutro tylko usmażę rybki i ugotuję  jajca i uszka jeśli chodzi o kwestie kulinarne. Udało się wszystko wbrew lekkiemu porannemu zniechęceniu. 

Mam i barszcz czerwony i żur grzybowy ( można by tak o nim rzec) i kapustę z grzybami ( bądź grzyby z kapustą) i piernika przekładanego powidłami ( ukochany od lat się udaje)  i moje majtaski w zalewie ( śledzie a la matjas) i sałatkę dla Marcelego warzywną ( bo lubi) i sałatkę a la sos tatarski ( bo wszyscy ją lubią). Wiem, że to może nie dużo jak na Wigiliny stół, ale w tym roku odpuszczam w zasadzie jedynie trzy rzeczy - kutię ( prawdopodobnie, chyba, ze jeszcze pojadę jutro po masę), sernik i karpia gotowanego z warzywami. I tak co roku tego wszystkiego było za dużo jak na naszą ekipę.. małą. Więc liczę, że w tym nic się nie zmarnuje.

A kupowanie karpia nawet się udało, w miarę jeszcze wcześnie było.. nie urodziłam w kolejce stojąc. Marceli w koszyku siedział na zgrzewce cukru i wcinał kajzerkę, bardzo grzeczny jak na niego przy takiej ilości czasu spędzonej między sklepowymi półkami. Za to w domu - szatany, szatany, szatany.

Z tego miejsca Wszystkim Wam chciałam życzyć spokoju ducha na czas tych Świąt. Odpocznijcie porządnie!