Blog: onomatopeja

« Powrót do listy wpisów
« Poprzedni wpis Następny wpis »
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
onomatopeja
onomatopeja

2017-07-27 09:22

|

Komentarze: 0

SZPITAL- dzień 6

W dniu czwartym miałam zły chumor. Dopadły mnie hormony. Poszłam spać. Potem przeszło.

W dniu piątym nic się nie działo.

 

DZIEŃ 6

Wkurzyłam się. Rano na obchodzie przychodzi jakiś wysoki rangą lekarz, który wszystkim przewodniczy. Wszystkie kobiety z sali mają nadzieję, że w końcu się czegoś dowiedzą, bo wszystkie leżały bez sensu. A standartem było nawadnianie kroplówką.. Wszystkim świeciły się oczka na tego Pana, a co on wniósł? "Aha. No wszystko robicie dobrze. Nic nie pomogę". Do mnie się tylko głupkowato uśmiechnął i nie powiedział NIC.

Nie umiałam się uspokoić. Ale byłam wkurzona!

Poszłam zapytać co ze mną lekarza. Przecież wszyscy inni przychodzą i jedna lekarka jak zobaczyła tętno z ktg "140" zaśmiała się + tekst "Fajna tachykardia". Noż do cholery... To w końcu po co tu jestem?

Lekarka mi mówi, że świeżych wyników z moczu jeszcze nie ma, mają być dziś lub jutro najpóźniej. Nawet komputer jej się zepsuł, więc nie może sprawdzić. Nic nowego nie powiedziała. Na wyjście mówiła, że się nie zanosi, że obserwacja.

Nadal byłam zła. Poszłam do łóżka. Walnęłam się na prawy bok i zasłonięta ręką próbowałam się uspokoić i mieć wywalone.. Za chwilę słyszę-ktoś wchodzi. Tak jakby wszedł i stanął. Nikt nic nie mówił. Czułam, że to ta doktor. Odwracam się, a tu ona. I pyta mnie czy pójdziemy na USG. YHM. Wyszła z pokoju i czekała. A ja wstałam. Odburknęłam "Ciekawe po co" tak żeby nie słyszała i poszłam. Dalej byłam maksymalnie zdenerwowana. Szłam z jeszcze jedną babką z pokoju obok. Mimowolnie ją wyprzedziłam i szłam przodem. Nerwy napędzały moje nogi. Któraś z nas miała wejść do gabinetu. Zdało się, że pobijemy się z tamtą laską, żeby ona szła pierwsza, bo miałam ochotę wszystkich pozabijać, czego byłam świadoma i dla dobra lekarza wolałam wejść druga i spróbować się uspokoić :D Nadal nic to nie dawało. Jeszcze czekając dostałam jakiegoś szybkiego pulsu i myślałam, że zejdę..

Wchodzę do gabinetu w końcu, kładę się. Ta sobie tam mierzy, a ja jeszcze nerwy.. Tylko widok lekarki mnie cucił. Zawsze ją lubiłam, a teraz.. Próbowała zagadywać, ale niefortunnie jej szło. W końcu narzuciła temat porannego KTG na którym tętno doszło do 202 uderzeń. Byłam wtedy przerażona, ale po nim wiedziałam, że nie wyjdę. Oni akurat, nie rozumiem dlaczego, wyciągają jakąś średnią. Potem powiedziała, że teraz tętno 140. Idealne. No i znowu zgłupiałam. Z tego ogłupienia postanowiłam, że wyjawię co zaszło. 

Dzień wcześniej kupiłam sobie czekoladę. Zjadłam kilka kostek na wieczór, a resztę (prawie całą) zjadłam przed śniadaniem i KTG. 

Zaczęła się śmiać. Uznała, że to dlatego to tętno tak podskoczyło.

No więc uznałam, że znowu wszystko dobrze. Pytam jej o wyjście. Mówi, że oni mnie nie wypiszą, bo się boją brać odpowiedzialność, mimo, że wszystko dobrze. Musiałabym wyjść na własne życzenie. Czułam, że byłoby to dla nich najlepsze wyjście. Zaproponowałam: więc może zróbmy jeszcze jedno KTG. Jak będzie dobre to wyjdę na własne żądanie. 

A ona do mnie: ALE dzieci przed obumarciem też mają lepsze KTG i przepływy.

NO WTF?!!! 

Zgłupiałam po raz setny. To w końcu jest dobrze, czy co? Wrr..

Ale byłam spokojniejsza. Zaskoczona, ale spokojna.

Przy tym pobycie wiedziałam już, że tam każdy lekarz mówi co innego, więc nie mogę przesadnie panikować na ich jakieś odzywki. Przecież zaraz przyjdzie drugi lekarz i powie, że tachykardii nie ma.... buu..

Więc kiedy wszyscy pytali mnie kiedy wyjdę od razu zakładałam, że zostaję do porodu. Czyli 12 tygodni. Przecież chcą obserwować.....

Komentarze

Brak komentarzy